poniedziałek, 21 października 2019

Gra w windę


- Będzie fajnie, chodź!
Franek wyciągał Leona za rękaw na klatkę schodową. Była trzecia dwadzieścia w nocy. Normalnie ludzie, zwłaszcza dzieci w wieku lat dziesięciu, o takiej porze śpią. Leon całym sobą próbował dać przyjacielowi do zrozumienia, że właśnie tym najchętniej by się teraz zajął. Oczywiście godząc się na nocowanie u Franka nastawiał się raczej na długie posiedzenie przy konsoli i telewizji - wszak Franek, od śmierci swojej matki parę lat temu, mieszkał praktycznie sam. Nikt jednak nic nie mówił o nocnych wycieczkach, a już na pewno nie został uprzedzony o ganianiu za miejskimi legendami.
Już miał coś powiedzieć, lecz zamiast tego buzia rozdziawiła mu się w długim ziewnięciu. Franek tymczasem przeglądał po raz kolejny trzymaną kartkę, na której zapisał instrukcję do rytuału "The Elevator Game", którą znalazł w internecie i uparł się, że musi sprawdzić na własnej skórze, ile jest prawdy w krążących opowieściach. Podobno, gdy w środku nocy przejedzie się windą odpowiednią sekwencję pięter, człowiek przeniesie się do zupełnie innego wymiaru. Opuszczonego przez Boga planu egzystencji pełnego niewyobrażalnych bestii, z piekielnie czerwonym niebem przekreślonym ogromnym X. Niektórzy mówili, że to sam przedsionek piekła. Franek bardzo chciał ten rzekomy przedsionek zobaczyć.
- Jutro mamy pierwszą matmę... - marudził Leon ostatkiem sił próbując stawiać opór.
- Przestań się mazgaić - burknął, cały czas nie podnosząc wzroku znad trzymanej kartki. - Nie ma w tobie za grosz poczucia przygody?
- Jest, ale najlepiej w biały dzień, pełen słońca i ludzi dookoła.
Franek tylko prychnął i zawołał windę. Po chwili byli już wewnątrz dźwigu.
- Dobra, musimy ściśle trzymać się instrukcji - mówił Franek, wybierając pierwsze piętro na które mieli wjechać. - Inaczej nic z tego nie wyjdzie.
- A czy przypadkiem nie piszą, że w windzie ma być tylko jedna osoba? - spytał Leon, przypominając sobie historie, które opowiadał mu Franek. - I chyba pięter mamy za mało, bo powinniśmy wjechać na ósme, a mamy tylko sześć...
- Oj cicho tam - Franek machnął tylko ręką. Przecież nie mógł pokazać, że boi się spróbować zagrać w windę sam. W końcu wcale się nie bał, tylko wziął Leona dla towarzysztwa... prawda? Wcisnął przycisk z napisaną piątką.
- Dlatego właśnie musimy zrobić całą resztę jak należy - tłumaczył, gdy dźwig z cichym szumem podnosił ich na wybraną wysokość. - A co do pięter, po prostu odjąłem wszędzie dwa, bo o tyle mamy za mało. Będzie dobrze! W najgorszym wypadku nic z tego nie będzie.
- To skoro zakładasz, że nie wyjdzie, to czemu ciągasz mnie po nocach? - jęknął Leon. W końcu się rozbudził na tyle, by rzeczywiście zacząć marudzić.
- Bo zawsze może się udać - stwierdził Franek wyzywająco. - A jeśli nie... - zawiesił głos na chwilę, wybierając następne piętro.
- Jeśli nie...?
- Jeśli nie wyjdzie, to po prostu znajdę wyższy budynek - sprzedał Leonowi szeroki uśmiech i wcisnął guzik z trójką.
Atmosfera gęstniała wraz z każdym kolejnym zaliczonym piętrem. Leon siedział w koncie bacznie obserwując drzwi, jakby bał się, że w każdej chwili coś jej wyważy i wkroczy do środka. Franek tymczasem wybierał kolejne poziomy. Gdy dotarli do połowy rytuału zatrzymał się na moment. Według podań na najwyższym, w ich przypadku szóstym, piętrze, do windy miała wejść kobieta, na co pod żadnym pozorem nie można było zareagować. Mogła być kimś zupełnie przeciętnym, mogła być kimś kogo dobrze znają, czasem tylko stała na środku pomieszczenia, czasem próbowała zagadać do grających - co historia, to inne zachowanie, jak to często bywa w miejskich legendach. Tym razem jednak do windy nie wszedł nikt.
Leon wydał z siebie głośne westchnienie ulgi. - No, najwyraźniej nie wyszło - powiedział takim tonem, jakby próbował bardziej przekonać siebie niż Franka.
- Zostało jeszcze kilka pięter - odparł chłopiec wybierając kolejny pion.
Piąte. Czwarte. Szóste. Pierwsze. Z każdym kolejnym piętrem napięcie w małym pomieszczeniu wyraźnie wzrastało. Leon co rusz zerkał nerwowo na tylne drzwi w windzie, jakby coś tam usłyszał. W końcu odsunął się od nich i zajął miejsce na środku - najdalej od wszystkiego jak tylko się dało. Franek tymczasem wybrał ostatnie piętro przed zjazdem na parter.
- Bez sensu - prychnał zniesmaczony. Najwyraźniej osiem pięter było bardzo ważnym elementem układanki i nawet staranne obliczenia nie mogły ich zastąpić. Albo może rzeczywiście w windzie musiała być tylko jedna osoba. Choć tą zasadę chłopiec uznał za głupią. Demony raczej nie potrzebują przewagi liczebnej. Jeśli oczywiście istnieją.
- Możemy już iść do domu? - spytał Leon. Był blady na twarzy i obejmował się ramionami jakby mu było zimno. - Jestem głodny i chce mi się siku. W obojętnej kolejności.
- Zaraz wracamy - powiedział Franek zrezygnowany. Wcisnął guzik i winda ruszyła na ostatnie piętro w grze.
- Od początku mówiłem, że to była strata czasu - marudził Leon. - Trzeba było mnie słuchać. Pooglądalibyśmy telewizję, pograli na konsoli, jak normalni ludzie w naszym wieku...
Franek nic nie odpowiedział. Teraz, kiedy nerwowy nastrój związany z oczekiwaniem na nieznane opadał, powoli zaczęło ogarniać go zmęczenie połączone z frustracją. Czego on w zasadzie się spodziewał? Miejskie legendy są tylko tym - opowiastkami opowiadanymi o późnych godzinach w barach bądź w odmętach internetu. Świat jest tak zwyczajny, jak tylko mógłby być. Dlatego ludzie wymyślają te wszystkie historie w książkach i filmach.
Winda minęła pierwsze piętro, następnie parter i jak gdyby nigdy nic sunęła dalej. Dźwig należał do starych modeli, gdzie drzwi wbudowane były w ścianę i tylko trzyścianowe pudło było wciągane bądź opuszczane na taśmach. Tam gdzie nie było zaś drzwi do ściany przymocowana była metalowa płyta jednolitej barwy, która służyła wyrównaniu pionu drzwi. Taka właśnie płyta ciągnęła się w nieskończoność przed oczami chłopców, zapętlona niczym piosenka w odtwarzaczu.
- Czy takie coś było opisane w instrukcji? - zapytał Leon powoli. W jego głosie dało się słyszeć powoli kiełkujący strach.
- Nie... - odparł powoli Franek. Ostrożnie podszedł do progu na ile tylko się dało. - Ale strasznie mi się to podoba!
Ich przejażdżka w dół zdawała się nie mieć końca. W pewnym momencie zaczęło się robić coraz zimniej i jakby wilgotniej, jednak nie jak pod ziemią, ale raczej jak podczas mglistego dnia. Po niemiłosiernie dłużącej się, pełnej napięcia nieskończoności metalowa ściana nagle się skończyła, zastąpiona murem bieli, i winda gwałtownie stanęła. Biała chmura powoli zaczęła sączyć się do środka.
Franek rzucił niepewne spojrzenie Leonowi, po czym ostrożnie wyciągnął rękę w stronę wyjścia z pomieszczenia. Jego ręka zupełnie zniknęła w zimnej mgle. Chłopiec przełknął głośno ślinę, zebrał się w sobie i zrobił krok do przodu. Leon wzdrygnął się obserwując jak jego towarzysz bez śladu znika w białych odmętach.
- Tu jest normalnie podłoga - zawołał Franek. - Chodź!
Leon niechętnie wyszedł z rękami wyciągniętymi daleko przed sobą jak lunatyk. Prawie natychmiast wpadł na przyjaciela. Po chwili poczuł jak Franek wsadza mu do ręki jakiś materiał.
- Cokolwiek się stanie, nie puszczaj mojej piżamy- nakazał mu. - Inaczej się pogubimy.
- Czy to powinno tak wyglądać? - zapytał słabym głosem.
- Jak dotąd nic nie poszło tak, jak w opowiadaniach.
- To może chodźmy do domu? - poprosił płaczliwie.
- Pogięło cię?! Tak jest o wiele ciekawiej.
Po czym materiał naprężył się i Leon nie miał wyjścia jak tylko ruszyć za Frankiem. Alternatywa w postaci siedzenia samemu po środku zimnego, wilgotnego niczego zdecydowanie mu się nie podobała.

* * *

- Muszę siku.
Wędrowali przez mgłę conajmniej jedną wieczność. Ich pole widzenia nie sięgało nawet wyciągniętej w przód ręki. Równie dobrze mogli nie oddalić się od windy na więcej niż metr i ciągle wokół niej krążyć.
- Wytrzymasz - odparł Franek. Po głosie można było poznać, że cała sytuacja powoli zaczyna go irytować. Ekscytacja zjechaniem windą w nieznane jak w historiach w które się zaczytywał powoli wyparowała i zaczynał być najzwyczajniej w świecie zmęczony, jak przystało na dziesięciolatka siedzącego do późna w nocy. Nie miał jednak zamiaru się poddać. Taka ogromna przestrzeń musiała istnieć po coś, i on miał zamiar odkryć po co. Zresztą, i tak nie miał pojęcia, jak wrócą do normalnego świata. Tym będzie martwił się później.
Przez chwilę maszerowali w zupełnej ciszy. Wokół nich nie słychać było zupełnie nic, oni zaś czuli się niemalże w obowiązku niezakłócania jej, jakby znaleźli się w bibliotece. W końcu jednak Leon nie wytrzymał i pociągnął Franka do tyłu.
- Muszę siku - stwierdził trochę bardziej stanowczo niż wcześniej. - Teraz.
- I co, wleziesz we mgłę? - prychnął chłopiec w odpowiedzi.
- Daleko nie pójdę!
Leon odwrócił się w swoje prawo, wyciągnął rękę przed siebie i zrobił parę kroków w przód, prawie natychmiast tonąc w chmurzastych odmętach. Po chwili rozległ się dźwięk oddawanego moczu.
- Ty! Tu coś jest! - zawołał.
- Co?
- Jakiś mur! Z kamienia chyba.
- Idę do ciebie! - Franek wyciągnął ręce przed siebie i zrobił krok mniej więcej w stronę gdzie zniknął Leon.
- Czekaj! Jeszcze nie skończyłem.
Franek ostrożnie ruszył trzymając się na bezpieczny dystans od załatwającego się kolegi. Nagle poczuł na ramieniu lekki powiew, jakby ktoś odetchnął mu niemalże do ucha. Zamarł w półkroku i odwrócił powoli głowę.
We mgle zdecydowanie coś stało. Przez opary była to raczej niewyraźna sylwetka, widać jednak było, że jest masywna. Była conajmniej dwa razy wyższa od Franka, zaś ramiona miała szerokie jak szafa.
- Zgubiłeś się? - rozległ się głos. Głęboki, niski, warkotliwy. Zdecydowanie nienależący do człowieka.
W tym samym momencie do Franka dotarło, że nie słychać już załatwiającego się Leona. Zamiast tego rozległ się jego głos.
- Ej to się ciągnie w obie strony...! - słychać go było słabiej niż chwilę wcześniej. Najwyraźniej się oddalał. - Jakby końca nie miało... A nie, jednak nie. Znalazłem róg!
Franek zacisnął zęby, starając się nawet nie oddychać za głośno, choć nie bardzo to pomagało. Ogromny nieznajomy przed nim najwyraźniej go widział pomimo gęstej jak mleko mgły. Musiał też usłyszeć Leona, ale najwyraźniej się tym nie przejął.
- Mogę cię odprowadzić z powrotem - każde słowo było wypowiadane niesamowicie wolno, jakby ich właściciel dokładnie się nad każdym zastanawiał przed wypowiedzeniem. - Jak mi podasz rękę, to się nie zgubimy...
Z oparów wysunęła się czarna ręka. Dłoń, zakończona podłużnymi, szponiastymi palcami zdawała się być wielkości całej głowy Franka. Chłopiec zaczął iść do tyłu, byle tylko łapsko go nie znalazło.
- Nie bój się...
Gdzieś za Frankiem zaszeleściło jakby stado gołębi zerwało się do lotu. Chłopak poczuł nienaturalny wręcz w nieruchomej mgle podmuch i po chwili między nim a stworem stanął anioł - skrzydła, które złożył na plecach zaraz po dotknięciu ziemi nie pozostawiały żadnej wątpliwości. W ręku trzymał miecz wycelowany mniej więcej w pierś skrytego we mgle olbrzyma. Nastąpiła napięta niczym struna skrzypiec cisza, po czym rozległo się pogardliwe prychnięcie i stwór zniknął. Skrzydlaty przybysz natychmiast się rozluźnił, wziąwszy głęboki oddech który chyba najwyraźniej wstrzymywał. Schował miecz, drugą rękę opuszczając do boku jakby coś upuszczał. Wtedy sprzed niego wychynęła głowa Leona.
- Franek! - pisnął chłopiec podekscytowany. - Anioł!
- Widzę... - mruknął Franek bacznie mierząc wzrokiem niebiańskiego sługę. Był niewiele wyższy od nich i miał krótkie, czarne włosy. W dodatku nie wyglądał na specjalnie wysportowanego, w przeciwieństwie do wszystkich obrazków i witraży jakie chłopiec widział w kościele. - Trochę mało... anielski.
- Wypraszam sobie - oburzył się anioł. - Jestem Daniel, jak najbardziej anioł, i właśnie uratowałem wam dwóm zagubionym owieczkom życie.
- Czy skoro ty jesteś aniołem... - zaczął Leon powoli, zastanawiając się intensywnie. - To to oznacza... że wylądowaliśmy w niebie?... - sapnął głośno. - Czy my umarliśmy?!
Anioł palnął się w czoło. - Nie wiem czego was uczą na ziemi, skoro myślicie, że tak właśnie wygląda raj czekający was po śmierci.
- A tak serio, to gdzie jesteśmy? - zapytał Franek. Nawet na chwilę nie spuszczał anioła z oczu.
- Przede wszystkim jesteście tam, gdzie zupełnie was być nie powinno. Jak w ogóle się tu znaleźliście?
- Zjechaliśmy windą - powiedział Leon jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

* * *

- Reasumując - powiedział Daniel. Szli w bliżej nieokreślonym kierunku po tym jak skrzydlaty uparł się, że muszą się oddalić od tego, co Leon znalazł we mgle. W międzyczasie Franek wyjaśnił całą procedurę rytuału windy. - Wykonaliście cały ten rytuał, tylko po swojemu, przez co zamiast wylądować tam, gdzie wszyscy, zabrało was tu.
Franek potwierdził skinieniem głowy. Anioł pomachał rękami w dziwny sposób i chłopcy mieli o wiele większe pole widzenia, dzięki czemu nie musieli już się trzymać, żeby się nie pogubić, co bardzo ułatwiało marsz.
- A teraz ty wytłumaczysz nam, gdzie się znaleźliśmy?
- Ten wymiar, to coś jak wymiar więzienny - powiedział niebiański posłaniec po dłuższym zastanowieniu. - Dawno, dawno temu Pan nasz w swej łaskawości postanowił oszczędzić ludzkości zła, jakim są potwory, które tu wsadził. Nazwaliśmy to miejsce Pozaświatem.
- A co to za potwory? - spytał Franek.
- Najgorsze z najgorszych - powiedział tonem sugerującym koniec dyskusji. Następnie podniósł rękę i pstryknął palcami.
Mgła w mgnieniu oka się rozwiała. Świat, który ukazał się chłopcom, wyglądał jak wzięty z obrazka kogoś, kto do dyspozycji miał jedynie kredki w odcieniach szarości. Był on też przeraźliwie płaski. Jedynie wysokie, kamienne konstrukcje nieprzypominające zupełnie niczego urozmaicały otoczenie, choć i tak były ledwie widoczne w panującym półmroku. Trawa była szara, niebo było szare, i nawet Franek, znany z niezachwianego spokoju, musiał przyznać, że otoczenie było dość przygnębiające. Uczucie to potęgowała jeszcze obecność masywnych istot kręcących się tu i tam bez wyraźnego celu. Niektóre przypominały ogromną postać spotkaną przez Franka.
Na samym środku - jeśli w ogóle jakiś środek istniał - znajdowało się masywne, kamienne krzesło. Zdawało się stać w takiej samej odległości od każdej kamiennej konstrukcji. Dopiero po dłuższej chwili przyglądania się wyróżniającemu się z nijakiego otoczenia meblowi chłopiec zauważył, że ktoś na nim siedzi. Chudy i przeraźliwie wysoki jegomość w smokingu, z twarzą zasłoniętą postawionym kołnierzem i rondem cylindra. Pośród potworów, którym gabarytami było o wiele bliżej do King Konga niż człowieka, siedzący na kamiennym tronie samotnik wydawał się niesamowicie wręcz ludzki.
- A to kto? - zapytał Leon, zerknąwszy, co tak zaabsorbowało jego przyjaciela.
Daniel również podążył wzrokiem za wyciągniętym przez Leona palcem i aż się wzdrygnął.
- Voland - powiedział ledwie słyszalnie, jakby bał się, że nawet z tak dużej odległości w jakiej stali od siedziska jego rezydent może usłyszeć, że o nim mówią. - Największe draństwo, jakie kiedykolwiek miało czelność stanąć na ziemi pańskiej.
- To jakiś demon?
- Tak. Nie - anioł wyglądał jakby przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. - Jest potworem. Tyle powinno wam wystarczyć. Na dobrą sprawę to powinniście już wracać. Wystarczająco żeście się już napatrzyli, żeby mieć koszmary do końca... Gdzie jest Franek?
Franek nie słuchał marnych wyjaśnień Daniela. Gdy tylko anioł rozwiał mgłę chłopiec prawie od razu ruszył w stronę krzesła. Nie ważne, jak straszny był nieznajomy. Franek zdecydowanie musiał mu się przyjrzeć. Jego niezdrowa ciekawość przerastała jakiekolwiek poczucie strachu.
Z bliska jednak, przynajmniej z początku, wcale nie było widać więcej, głównie przez ubiór stwora. Nie był jednak aż tak chudy, jak wydawało się to z daleka. Jego posturę można była uznać za szczupłą, z kolei wzrost był raczej charakterystycznym znakiem rozpoznawczym. Nawet siedząc Franek dawał mu trzy metry. Mógł to jednak być efekt długiego cylindra spoczywającego na jego głowie.
Z początku obcy zdawał się w ogóle nie zauważyć Franka. Mógł to być efekt mocy anioła, wszak żaden stwór nie zwrócił na nich uwagi w momencie gdy mgła się rozwiała, skrzydlaty więc mógł nałożyć na ich niewidzialnych czy coś. W takim wypadku mógł więc przyjrzeć się siedzącemu z bliska, co też właśnie próbował zrobić. Jednak nawet gdy stanął przy samym kamiennym siedzisku twarz monstra skrywał głęboki cień.
Mgła powróciła. Najpierw zobaczył jak powoli kłębi się na obrzeżach jego pola widzenia, aż następnie skrywa w swych odmętach całą równinę, i w końcu znajdujące się przed nim krzesło. Zrobiło się też zimno. Jak podczas wietrznej nocy, które sprawiały, że zwykła kołdra stawała się jednym z najlepszych wynalazków ludzkości.
- Będę chyba już szedł - powiedział Franek nie zwracając się do nikogo konkretnego, rozglądając się wokół siebie. Czuł się skołowany i w sumie śpiący. W głowie jakby mu szumiało. - Będę szedł spać. Chyba mama mnie woła? Obiad?
Chłopiec zrobił chwiejny krok do tyłu. Coś śmignęło mu tuż koło ucha ze świstem i mgła rozwiała się jakby ktoś ją wyłączył niczym światło w pokoju.
Chłopiec zamrugał jak obudzony i przerażony zatoczył się do tyłu. Tuż przed nim znajdowała się twarz. Chyba. Podłóżna, o niezdrowobladej cerze, z cienkim nosem i oczami jak dwie wycięte szparki. Za usta robiła cienka kreska. Dopiero po sekundzie Franek zdał sobie sprawę, że to twarz pochylonego w jego stronę siedzącego na krześle stwora.
- Odsuń się - powiedział Daniel. Bezszelestnie wylądował tuż za Frankiem. Chłopiec kątem oka zauważył miecz wbity w oparcie krzesła. To on musiał w jakiś sposób odpowiadać za zniknięcie mgły.
- Jak miło znowu cię widzieć - powiedział rezydent tronu. Mówił wyrafinowanym tonem, który kojarzył się Frankowi z biznesmenami, którzy czasem odwiedzali jego ojca w tych rzadkich momentach, kiedy był w domu między delegacjami. - Ile to już minęło? Ciężko liczyć mijający czas, kiedy nie widać słońca.
Daniel zignorował go i wyciągnął miecz. W krześle nie została nawet rysa po wbitej broni. Odwrócił się do chłopców jednocześnie odgradzając ich od stwora. - Na was już czas - powiedział z naciskiem.
- Dopiero co przyszli - zaoponował byt. Z całych sił próbował spojrzeć zza pleców skrzydlatego posłańca, co ten z kolei skutecznie mu przeszkadzał rozkładając skrzydła. - Tak żadko mamy gości, a wiesz jak bardzo ich lubimy...
- No właśnie - dodał Franek. - Dopiero co przyszliśmy a ja jestem ciekaw co to... kto to... jest!
- To coś o mało nie pozbawiło cię życia!
- Wypraszam sobie - monstrum wyprostowało się na pełną wysokość. Daniel wydał się nagle przy nim wręcz niziutki. - Ja tylko chciałem się przyjrzeć. Dawno nie widziałem ludzi. A ten jest dość... intrygujący.
- A co cię aż tak w nim zainteresowało? - anioł odwrócił się i wycelował miecz mniej więcej w pierś stworzenia, przez co ten musiał cofnąć się w głąb swojego tronu. - Wiesz dobrze, że jeśli chociaż muśniesz człowieka, czekają cię konsekwencje.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem jak dwa ogary które zaraz mają rzucić się sobie do gardeł. W końcu twór westchnął, opadając leniwie na oparcie. - Ma... interesujący zapach - powiedział machnąwszy ręką. - Możnaby rzec, że wręcz... nieludzko, interesujący.
Daniel zerknął na Franka. Chłopiec stał obserwując monstrum, nieokazując ani odrobiny strachu. W przeciwieństwie do jego towarzysza, który kulił się za nim i wyglądał jakby zaraz miał narobić w gacie. Anioł powoli opuścił miecz. - Idziemy - rozkazał stanowczo i wziąwszy Franka za rękę ruszył w bliżej nieznanym chłopcu kierunku.
- O czym on mówił? - zapytał chłopiec gdy tylko dostosował swój krok do tępa niebiańskiego wojownika. Leon dreptał tuż za nimi. - Przed ubraniem piżamy wziąłem prysznic...
- Nie mam pojęcia o co mu chodzi i zdecydowanie nie chcę się dowiedzieć - rzucił Daniel przyspieszając kroku. Był wyraźnie spięty.
- Popieram - pisnął Leon.
- Ale tak nie można - Franek zaparł się nogami i wyrwał aniołowi. Założył ręce dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru zrobić ani kroku dalej. - Zagrałem w windową grę żeby się czegoś dowiedzieć, i teraz mam więcej pytań niż odpowiedzi. Mam zamiar tu stać, dopóki mi czegoś nie powiesz, choćby jednej rzeczy!
Daniel odwrócił się i chłopiec aż się wzdrygnął widząc jego twarz. Był dokładnym przeciwieństwem anielskiej cierpliwości. Stanął tuż nad Frankiem i chociaż nie był dużo wyższy od niego, młodzieniec poczuł się wręcz maleńki.
- Chcesz coś wiedzieć? Chcesz? Nie ma sprawy - warknął. - Te wielkie stwory czające się wszędzie wokół żywią się tylko jednym. A wiesz czym? - Postąpił krok do przodu zmuszając Franka do cofania. - Ludzkim życiem. Nie zjadają ich po prostu, jak lew czy inny drapieżnik, o nie - Z każdym krokiem mówił coraz szybciej i szybciej i z większym naciskiem, jakby chciał, żeby jego słowa wręcz zwizualizowały się w umysłach słuchaczy. - Wyciągają z was dusze z taką łatwością jak wy zbieracie jabłka z drzew, a ciała patroszą jak świnię! Zastanawiałeś się kiedyś, jak wygląda proces przygotowania świni przed jedzeniem? Albo kury? Co?! - Tupnął i Franek aż wylądował na ziemi. Leon, jeszcze bledszy niż chwilę temu, skulił się na ziemi. Coś ciekło mu przez spodnie.
- Więc jeśli Voland mówi, że go zainteresowałeś, to wierz mi, że nie oznacza to nic dobrego. Nie bez powodu Pan nasz i wasz postanowił odizolować ich od waszego świata.
Wyciągnął rękę i postawił Franka na nogi. - A teraz, jeśli łaska, pójdziecie ze mną, wsadzę was do windy, i zapomnicie o wszystkim, co żeście tu widzieli, i nigdy, przenigdy, nie będziecie odprawiać żadnych rytuałów.

* * *


- Wsadził nas do windy i tyle go widzieliśmy - zakończył opowieść Franek. Siedzieli we trójkę w biurze w jego mieszkaniu, otoczeni ciemnym drewnem, grubym miękkim dywanem i zapachem kawy.
- I tyle? Ale oczywiście go nie posłuchaliście? - powiedziała Sandra, reporterka do wynajęcia, która jako pierwsza postanowiła przeprowadzić wywiad z osobą, która krła się za nadanym przez internatutów mianem łowcy demonów. Ich rozmowa, a raczej opowieść Franka zupełnie takiego nie przypominała, chłopak jednak zapewniał, że ma dla niej pewną propozyję. Jej stan konta sprawiał, że musiała być otwarta na wszelkie okazje. - W końcu inaczej byśmy teraz nie rozmawiali.
- Pewnie, że nie - parsknął Leon. Jako jedyny zamiast kawy popijał colę. Opróżnił teraz puszkę do końca i odłożył ją ze stukiem na stół. - Jak Frankowi coś strzeli do głowy to nawet święci go nie odwiodą!
- Daniel nie wiedział najwyraźniej jednej bardzo ważnej rzeczy o ludzkich dzieciach.
- Czego?
- Że jak powiesz młodemu, żeby się nie interesował, to tylko tym bardziej namówisz go do wtykania nosa, gdzie nie trzeba - powiedział Franek szczerząc się szeroko. - A rytuał windy to nie jedyne, czego próbowaliśmy w życiu. Przejdźmy teraz do konkretów. Zgodziliśmy się na spotkanie, ponieważ chcemy, żebyś dla nas pracowała.
- Oczywiście, jeśli nam uwierzysz - dodał Leon pośpiesznie. Widać było, że w tym duecie to raczej on zajmuje się kontaktem z ludźmi.
Sabrina taktownym, wyćwiczonym ruchem podniosła stojącą przed nią filiżankę i powoli upiła łyk kawy. Była to świetna metoda na kupienie sobie trochę czasu, jednocześnie zachowując klasę. W końcu była kobietą biznesu. Nawet jeśli jej sukces miał dopiero nadejść.
- Trochę mało, żebym wam uwierzyła - stwierdziła w końcu. Przybyła tutaj w charakterze dziennikarskim, żeby przeprowadzić wywiad z "łowcami", o których coraz głośniej było w internecie. Był to temat, który sama zaproponowała swojemu szefowi, w nadziei, że wreszcie zauważy jej talent dziennikarski i udostępni jej własną, autorską rubrykę. Byłby to długo upragoniony awans po mozolnym pisaniu durnych wiadomości z życia gwiazd. Praca dziennikarki dla portalu internetowego informacyjnego - czy raczej plotkarskiego, jak mówiła jej matka - potrafiła być niewdzięczna. O czym jej rodzicielka nie omieszkała przypominać jej przy każdej okazji. Na samą myśl o jej ciągłym narzekaniu bolała ją głowa. Musiała wyciągnąć z tych dwóch gości wszystko, co się da.
- Pewnie, że mało - odparł Franek. Wstał i wyszedł zza biurka kierując się w stronę wyjścia z mieszkania. Leon ruszył za nim. - To był dopiero wstęp. Pani pozwoli - otworzył drzwi i teatralnym gestem zachęcił ją do wyjścia.
- Dokąd idziemy? - zapytała niepewnie.
- Do windy.

* * *

- A oto i on. Kamienny tron.
Znajdowali się na nieistniejącym piętrze, tym samym, na który Franek i Leon przypadkowo zjechali wiele lat temu. Wszystko zgadzało się z ich opowieścią - wszechobecna mgła, choć nie tak gęsta jak opisał ją Leon, kamienne bezkształtne konstrukty i czające się w mroku kreatury. Kamienne krzesło stało tymczasem na środku wszystkiego. Było puste.
- Teraz widzisz, że nasze niecodzienne przygody nie są wyssanymi z palca pogłoskami - mówił Franek. Stał za nimi, jak ojciec obserwujący dzieci zachwycające się przyniesionym prezentem. - Doszliśmy do wniosku, że fajnie by było zostawić coś za sobą.
- Dla przyszłych pokoleń - wtrącił Leon. - Żeby nasze nazwiska nie zginęły w odmętach historii.
- Dlatego zgodziliście się na spotkanie... - bardziej stwierdziła niż spytała Sabrina. Okrążyła pusty tron chyba już trzy razy, dotykając go w różnych miejscach, jakby sprawdzając, czy nagle się nie rozpłynie. Cała sytuacja wydawała jej się zupełnie nierealna, jakby zaraz miała się obudzić z nader realistycznego snu.
- Chcemy cię... zatrudnić. Jako naszą kronikarkę - Franek wyciągnął rękę w jej kierunku w geście zawarcia umowy. - Opłacimy ci czynsz, co do wynagrodzenia jeszcze się dogadamy. Na umowę jednak raczej nie licz...
Dziewczyna nawet się nie zastanawiała. Było to może ryzykowne, ale z pewnością lepsze niż pisanie dla bezdusznej korporacji głupich artykułów o tym, która gwiazda kina z kim i kiedy za marne pieniądze. Skoro już znalazła się w miejscu które nie powinno istnieć, mogła pójść o ten jeden krok dalej. Może pewnego dnia rzeczywiście wydadzą kronikę i zobaczy swoje nazwisko na półkach księgarni. Wtedy wreszcie jej matka przestanie marudzić. Poza tym, nie miała nic do stracenia.
Podeszła do Franka i stanowczo potrząsnęła jego dłoń. Chłopak zanotował w pamięci jej zaskakująco mocny chwyt.
- Wchodzę w to.