- Będzie fajnie, chodź!
Franek wyciągał Leona
za rękaw na klatkę schodową. Była trzecia dwadzieścia w nocy.
Normalnie ludzie, zwłaszcza dzieci w wieku lat dziesięciu, o takiej
porze śpią. Leon całym sobą próbował dać przyjacielowi do
zrozumienia, że właśnie tym najchętniej by się teraz zajął.
Oczywiście godząc się na nocowanie u Franka nastawiał się raczej
na długie posiedzenie przy konsoli i telewizji - wszak Franek, od
śmierci swojej matki parę lat temu, mieszkał praktycznie sam. Nikt
jednak nic nie mówił o nocnych wycieczkach, a już na pewno nie
został uprzedzony o ganianiu za miejskimi legendami.
Już miał coś
powiedzieć, lecz zamiast tego buzia rozdziawiła mu się w długim
ziewnięciu. Franek tymczasem przeglądał po raz kolejny trzymaną
kartkę, na której zapisał instrukcję do rytuału "The
Elevator Game", którą znalazł w internecie i uparł się, że
musi sprawdzić na własnej skórze, ile jest prawdy w krążących
opowieściach. Podobno, gdy w środku nocy przejedzie się windą
odpowiednią sekwencję pięter, człowiek przeniesie się do
zupełnie innego wymiaru. Opuszczonego przez Boga planu egzystencji
pełnego niewyobrażalnych bestii, z piekielnie czerwonym niebem
przekreślonym ogromnym X. Niektórzy mówili, że to sam przedsionek
piekła. Franek bardzo chciał ten rzekomy przedsionek zobaczyć.
- Jutro mamy pierwszą
matmę... - marudził Leon ostatkiem sił próbując stawiać opór.
- Przestań się mazgaić
- burknął, cały czas nie podnosząc wzroku znad trzymanej kartki.
- Nie ma w tobie za grosz poczucia przygody?
- Jest, ale najlepiej w
biały dzień, pełen słońca i ludzi dookoła.
Franek tylko prychnął i
zawołał windę. Po chwili byli już wewnątrz dźwigu.
- Dobra, musimy ściśle
trzymać się instrukcji - mówił Franek, wybierając pierwsze
piętro na które mieli wjechać. - Inaczej nic z tego nie wyjdzie.
- A czy przypadkiem nie
piszą, że w windzie ma być tylko jedna osoba? - spytał Leon,
przypominając sobie historie, które opowiadał mu Franek. - I chyba
pięter mamy za mało, bo powinniśmy wjechać na ósme, a mamy tylko
sześć...
- Oj cicho tam - Franek
machnął tylko ręką. Przecież nie mógł pokazać, że boi się
spróbować zagrać w windę sam. W końcu wcale się nie bał, tylko
wziął Leona dla towarzysztwa... prawda? Wcisnął przycisk z
napisaną piątką.
- Dlatego właśnie
musimy zrobić całą resztę jak należy - tłumaczył, gdy dźwig z
cichym szumem podnosił ich na wybraną wysokość. - A co do pięter,
po prostu odjąłem wszędzie dwa, bo o tyle mamy za mało. Będzie
dobrze! W najgorszym wypadku nic z tego nie będzie.
- To skoro zakładasz, że
nie wyjdzie, to czemu ciągasz mnie po nocach? - jęknął Leon. W
końcu się rozbudził na tyle, by rzeczywiście zacząć marudzić.
- Bo zawsze może się
udać - stwierdził Franek wyzywająco. - A jeśli nie... - zawiesił
głos na chwilę, wybierając następne piętro.
- Jeśli nie...?
- Jeśli nie wyjdzie, to
po prostu znajdę wyższy budynek - sprzedał Leonowi szeroki uśmiech
i wcisnął guzik z trójką.
Atmosfera gęstniała
wraz z każdym kolejnym zaliczonym piętrem. Leon siedział w koncie
bacznie obserwując drzwi, jakby bał się, że w każdej chwili coś
jej wyważy i wkroczy do środka. Franek tymczasem wybierał kolejne
poziomy. Gdy dotarli do połowy rytuału zatrzymał się na moment.
Według podań na najwyższym, w ich przypadku szóstym, piętrze, do
windy miała wejść kobieta, na co pod żadnym pozorem nie można
było zareagować. Mogła być kimś zupełnie przeciętnym, mogła
być kimś kogo dobrze znają, czasem tylko stała na środku
pomieszczenia, czasem próbowała zagadać do grających - co
historia, to inne zachowanie, jak to często bywa w miejskich
legendach. Tym razem jednak do windy nie wszedł nikt.
Leon wydał z siebie
głośne westchnienie ulgi. - No, najwyraźniej nie wyszło -
powiedział takim tonem, jakby próbował bardziej przekonać siebie
niż Franka.
- Zostało jeszcze kilka
pięter - odparł chłopiec wybierając kolejny pion.
Piąte. Czwarte. Szóste.
Pierwsze. Z każdym kolejnym piętrem napięcie w małym
pomieszczeniu wyraźnie wzrastało. Leon co rusz zerkał nerwowo na
tylne drzwi w windzie, jakby coś tam usłyszał. W końcu odsunął
się od nich i zajął miejsce na środku - najdalej od wszystkiego
jak tylko się dało. Franek tymczasem wybrał ostatnie piętro przed
zjazdem na parter.
- Bez sensu - prychnał
zniesmaczony. Najwyraźniej osiem pięter było bardzo ważnym
elementem układanki i nawet staranne obliczenia nie mogły ich
zastąpić. Albo może rzeczywiście w windzie musiała być tylko
jedna osoba. Choć tą zasadę chłopiec uznał za głupią. Demony
raczej nie potrzebują przewagi liczebnej. Jeśli oczywiście
istnieją.
- Możemy już iść do
domu? - spytał Leon. Był blady na twarzy i obejmował się
ramionami jakby mu było zimno. - Jestem głodny i chce mi się siku.
W obojętnej kolejności.
- Zaraz wracamy -
powiedział Franek zrezygnowany. Wcisnął guzik i winda ruszyła na
ostatnie piętro w grze.
- Od początku mówiłem,
że to była strata czasu - marudził Leon. - Trzeba było mnie
słuchać. Pooglądalibyśmy telewizję, pograli na konsoli, jak
normalni ludzie w naszym wieku...
Franek nic nie
odpowiedział. Teraz, kiedy nerwowy nastrój związany z oczekiwaniem
na nieznane opadał, powoli zaczęło ogarniać go zmęczenie
połączone z frustracją. Czego on w zasadzie się spodziewał?
Miejskie legendy są tylko tym - opowiastkami opowiadanymi o późnych
godzinach w barach bądź w odmętach internetu. Świat jest tak
zwyczajny, jak tylko mógłby być. Dlatego ludzie wymyślają te
wszystkie historie w książkach i filmach.
Winda minęła pierwsze
piętro, następnie parter i jak gdyby nigdy nic sunęła dalej.
Dźwig należał do starych modeli, gdzie drzwi wbudowane były w
ścianę i tylko trzyścianowe pudło było wciągane bądź
opuszczane na taśmach. Tam gdzie nie było zaś drzwi do ściany
przymocowana była metalowa płyta jednolitej barwy, która służyła
wyrównaniu pionu drzwi. Taka właśnie płyta ciągnęła się w
nieskończoność przed oczami chłopców, zapętlona niczym piosenka
w odtwarzaczu.
- Czy takie coś było
opisane w instrukcji? - zapytał Leon powoli. W jego głosie dało
się słyszeć powoli kiełkujący strach.
- Nie... - odparł powoli
Franek. Ostrożnie podszedł do progu na ile tylko się dało. - Ale
strasznie mi się to podoba!
Ich przejażdżka w dół
zdawała się nie mieć końca. W pewnym momencie zaczęło się
robić coraz zimniej i jakby wilgotniej, jednak nie jak pod ziemią,
ale raczej jak podczas mglistego dnia. Po niemiłosiernie dłużącej
się, pełnej napięcia nieskończoności metalowa ściana nagle się
skończyła, zastąpiona murem bieli, i winda gwałtownie stanęła.
Biała chmura powoli zaczęła sączyć się do środka.
Franek rzucił niepewne
spojrzenie Leonowi, po czym ostrożnie wyciągnął rękę w stronę
wyjścia z pomieszczenia. Jego ręka zupełnie zniknęła w zimnej
mgle. Chłopiec przełknął głośno ślinę, zebrał się w sobie i
zrobił krok do przodu. Leon wzdrygnął się obserwując jak jego
towarzysz bez śladu znika w białych odmętach.
- Tu jest normalnie
podłoga - zawołał Franek. - Chodź!
Leon niechętnie wyszedł
z rękami wyciągniętymi daleko przed sobą jak lunatyk. Prawie
natychmiast wpadł na przyjaciela. Po chwili poczuł jak Franek
wsadza mu do ręki jakiś materiał.
- Cokolwiek się stanie,
nie puszczaj mojej piżamy- nakazał mu. - Inaczej się pogubimy.
- Czy to powinno tak
wyglądać? - zapytał słabym głosem.
- Jak dotąd nic nie
poszło tak, jak w opowiadaniach.
- To może chodźmy do
domu? - poprosił płaczliwie.
- Pogięło cię?! Tak
jest o wiele ciekawiej.
Po czym materiał
naprężył się i Leon nie miał wyjścia jak tylko ruszyć za
Frankiem. Alternatywa w postaci siedzenia samemu po środku zimnego,
wilgotnego niczego zdecydowanie mu się nie podobała.
* * *
- Muszę siku.
Wędrowali przez mgłę
conajmniej jedną wieczność. Ich pole widzenia nie sięgało nawet
wyciągniętej w przód ręki. Równie dobrze mogli nie oddalić się
od windy na więcej niż metr i ciągle wokół niej krążyć.
- Wytrzymasz - odparł
Franek. Po głosie można było poznać, że cała sytuacja powoli
zaczyna go irytować. Ekscytacja zjechaniem windą w nieznane jak w
historiach w które się zaczytywał powoli wyparowała i zaczynał
być najzwyczajniej w świecie zmęczony, jak przystało na
dziesięciolatka siedzącego do późna w nocy. Nie miał jednak
zamiaru się poddać. Taka ogromna przestrzeń musiała istnieć po
coś, i on miał zamiar odkryć po co. Zresztą, i tak nie miał
pojęcia, jak wrócą do normalnego świata. Tym będzie martwił się
później.
Przez chwilę
maszerowali w zupełnej ciszy. Wokół nich nie słychać było
zupełnie nic, oni zaś czuli się niemalże w obowiązku
niezakłócania jej, jakby znaleźli się w bibliotece. W końcu
jednak Leon nie wytrzymał i pociągnął Franka do tyłu.
- Muszę siku -
stwierdził trochę bardziej stanowczo niż wcześniej. - Teraz.
- I co, wleziesz we mgłę?
- prychnął chłopiec w odpowiedzi.
- Daleko nie pójdę!
Leon odwrócił się w
swoje prawo, wyciągnął rękę przed siebie i zrobił parę kroków
w przód, prawie natychmiast tonąc w chmurzastych odmętach. Po
chwili rozległ się dźwięk oddawanego moczu.
- Ty! Tu coś jest! -
zawołał.
- Co?
- Jakiś mur! Z kamienia
chyba.
- Idę do ciebie! -
Franek wyciągnął ręce przed siebie i zrobił krok mniej więcej w
stronę gdzie zniknął Leon.
- Czekaj! Jeszcze nie
skończyłem.
Franek ostrożnie ruszył
trzymając się na bezpieczny dystans od załatwającego się kolegi.
Nagle poczuł na ramieniu lekki powiew, jakby ktoś odetchnął mu
niemalże do ucha. Zamarł w półkroku i odwrócił powoli głowę.
We mgle zdecydowanie coś
stało. Przez opary była to raczej niewyraźna sylwetka, widać
jednak było, że jest masywna. Była conajmniej dwa razy wyższa od
Franka, zaś ramiona miała szerokie jak szafa.
- Zgubiłeś się? -
rozległ się głos. Głęboki, niski, warkotliwy. Zdecydowanie
nienależący do człowieka.
W tym samym momencie do
Franka dotarło, że nie słychać już załatwiającego się Leona.
Zamiast tego rozległ się jego głos.
- Ej to się ciągnie w
obie strony...! - słychać go było słabiej niż chwilę wcześniej.
Najwyraźniej się oddalał. - Jakby końca nie miało... A nie,
jednak nie. Znalazłem róg!
Franek zacisnął zęby,
starając się nawet nie oddychać za głośno, choć nie bardzo to
pomagało. Ogromny nieznajomy przed nim najwyraźniej go widział
pomimo gęstej jak mleko mgły. Musiał też usłyszeć Leona, ale
najwyraźniej się tym nie przejął.
- Mogę cię odprowadzić
z powrotem - każde słowo było wypowiadane niesamowicie wolno,
jakby ich właściciel dokładnie się nad każdym zastanawiał przed
wypowiedzeniem. - Jak mi podasz rękę, to się nie zgubimy...
Z oparów wysunęła się
czarna ręka. Dłoń, zakończona podłużnymi, szponiastymi palcami
zdawała się być wielkości całej głowy Franka. Chłopiec zaczął
iść do tyłu, byle tylko łapsko go nie znalazło.
- Nie bój się...
Gdzieś za Frankiem
zaszeleściło jakby stado gołębi zerwało się do lotu. Chłopak
poczuł nienaturalny wręcz w nieruchomej mgle podmuch i po chwili
między nim a stworem stanął anioł - skrzydła, które złożył
na plecach zaraz po dotknięciu ziemi nie pozostawiały żadnej
wątpliwości. W ręku trzymał miecz wycelowany mniej więcej w
pierś skrytego we mgle olbrzyma. Nastąpiła napięta niczym struna
skrzypiec cisza, po czym rozległo się pogardliwe prychnięcie i
stwór zniknął. Skrzydlaty przybysz natychmiast się rozluźnił,
wziąwszy głęboki oddech który chyba najwyraźniej wstrzymywał.
Schował miecz, drugą rękę opuszczając do boku jakby coś
upuszczał. Wtedy sprzed niego wychynęła głowa Leona.
- Franek! - pisnął
chłopiec podekscytowany. - Anioł!
- Widzę... - mruknął
Franek bacznie mierząc wzrokiem niebiańskiego sługę. Był
niewiele wyższy od nich i miał krótkie, czarne włosy. W dodatku
nie wyglądał na specjalnie wysportowanego, w przeciwieństwie do
wszystkich obrazków i witraży jakie chłopiec widział w kościele.
- Trochę mało... anielski.
- Wypraszam sobie -
oburzył się anioł. - Jestem Daniel, jak najbardziej anioł, i
właśnie uratowałem wam dwóm zagubionym owieczkom życie.
- Czy skoro ty jesteś
aniołem... - zaczął Leon powoli, zastanawiając się intensywnie.
- To to oznacza... że wylądowaliśmy w niebie?... - sapnął
głośno. - Czy my umarliśmy?!
Anioł palnął się w
czoło. - Nie wiem czego was uczą na ziemi, skoro myślicie, że tak
właśnie wygląda raj czekający was po śmierci.
- A tak serio, to gdzie
jesteśmy? - zapytał Franek. Nawet na chwilę nie spuszczał anioła
z oczu.
- Przede wszystkim
jesteście tam, gdzie zupełnie was być nie powinno. Jak w ogóle
się tu znaleźliście?
- Zjechaliśmy windą -
powiedział Leon jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
* * *
- Reasumując -
powiedział Daniel. Szli w bliżej nieokreślonym kierunku po tym jak
skrzydlaty uparł się, że muszą się oddalić od tego, co Leon
znalazł we mgle. W międzyczasie Franek wyjaśnił całą procedurę
rytuału windy. - Wykonaliście cały ten rytuał, tylko po swojemu,
przez co zamiast wylądować tam, gdzie wszyscy, zabrało was tu.
Franek potwierdził
skinieniem głowy. Anioł pomachał rękami w dziwny sposób i
chłopcy mieli o wiele większe pole widzenia, dzięki czemu nie
musieli już się trzymać, żeby się nie pogubić, co bardzo
ułatwiało marsz.
- A teraz ty wytłumaczysz
nam, gdzie się znaleźliśmy?
- Ten wymiar, to coś jak
wymiar więzienny - powiedział niebiański posłaniec po dłuższym
zastanowieniu. - Dawno, dawno temu Pan nasz w swej łaskawości
postanowił oszczędzić ludzkości zła, jakim są potwory, które
tu wsadził. Nazwaliśmy to miejsce Pozaświatem.
- A co to za potwory? -
spytał Franek.
- Najgorsze z najgorszych
- powiedział tonem sugerującym koniec dyskusji. Następnie podniósł
rękę i pstryknął palcami.
Mgła w mgnieniu oka się
rozwiała. Świat, który ukazał się chłopcom, wyglądał jak
wzięty z obrazka kogoś, kto do dyspozycji miał jedynie kredki w
odcieniach szarości. Był on też przeraźliwie płaski. Jedynie
wysokie, kamienne konstrukcje nieprzypominające zupełnie niczego
urozmaicały otoczenie, choć i tak były ledwie widoczne w panującym
półmroku. Trawa była szara, niebo było szare, i nawet Franek,
znany z niezachwianego spokoju, musiał przyznać, że otoczenie było
dość przygnębiające. Uczucie to potęgowała jeszcze obecność
masywnych istot kręcących się tu i tam bez wyraźnego celu.
Niektóre przypominały ogromną postać spotkaną przez Franka.
Na samym środku - jeśli
w ogóle jakiś środek istniał - znajdowało się masywne, kamienne
krzesło. Zdawało się stać w takiej samej odległości od każdej
kamiennej konstrukcji. Dopiero po dłuższej chwili przyglądania się
wyróżniającemu się z nijakiego otoczenia meblowi chłopiec
zauważył, że ktoś na nim siedzi. Chudy i przeraźliwie wysoki
jegomość w smokingu, z twarzą zasłoniętą postawionym kołnierzem
i rondem cylindra. Pośród potworów, którym gabarytami było o
wiele bliżej do King Konga niż człowieka, siedzący na kamiennym
tronie samotnik wydawał się niesamowicie wręcz ludzki.
- A to kto? - zapytał
Leon, zerknąwszy, co tak zaabsorbowało jego przyjaciela.
Daniel również podążył
wzrokiem za wyciągniętym przez Leona palcem i aż się wzdrygnął.
- Voland - powiedział
ledwie słyszalnie, jakby bał się, że nawet z tak dużej
odległości w jakiej stali od siedziska jego rezydent może
usłyszeć, że o nim mówią. - Największe draństwo, jakie
kiedykolwiek miało czelność stanąć na ziemi pańskiej.
- To jakiś demon?
- Tak. Nie - anioł
wyglądał jakby przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. - Jest
potworem. Tyle powinno wam wystarczyć. Na dobrą sprawę to
powinniście już wracać. Wystarczająco żeście się już
napatrzyli, żeby mieć koszmary do końca... Gdzie jest Franek?
Franek nie słuchał
marnych wyjaśnień Daniela. Gdy tylko anioł rozwiał mgłę
chłopiec prawie od razu ruszył w stronę krzesła. Nie ważne, jak
straszny był nieznajomy. Franek zdecydowanie musiał mu się
przyjrzeć. Jego niezdrowa ciekawość przerastała jakiekolwiek
poczucie strachu.
Z bliska jednak,
przynajmniej z początku, wcale nie było widać więcej, głównie
przez ubiór stwora. Nie był jednak aż tak chudy, jak wydawało się
to z daleka. Jego posturę można była uznać za szczupłą, z kolei
wzrost był raczej charakterystycznym znakiem rozpoznawczym. Nawet
siedząc Franek dawał mu trzy metry. Mógł to jednak być efekt
długiego cylindra spoczywającego na jego głowie.
Z początku obcy zdawał
się w ogóle nie zauważyć Franka. Mógł to być efekt mocy
anioła, wszak żaden stwór nie zwrócił na nich uwagi w momencie
gdy mgła się rozwiała, skrzydlaty więc mógł nałożyć na ich
niewidzialnych czy coś. W takim wypadku mógł więc przyjrzeć się
siedzącemu z bliska, co też właśnie próbował zrobić. Jednak
nawet gdy stanął przy samym kamiennym siedzisku twarz monstra
skrywał głęboki cień.
Mgła powróciła.
Najpierw zobaczył jak powoli kłębi się na obrzeżach jego pola
widzenia, aż następnie skrywa w swych odmętach całą równinę, i
w końcu znajdujące się przed nim krzesło. Zrobiło się też
zimno. Jak podczas wietrznej nocy, które sprawiały, że zwykła
kołdra stawała się jednym z najlepszych wynalazków ludzkości.
- Będę chyba już szedł
- powiedział Franek nie zwracając się do nikogo konkretnego,
rozglądając się wokół siebie. Czuł się skołowany i w sumie
śpiący. W głowie jakby mu szumiało. - Będę szedł spać. Chyba
mama mnie woła? Obiad?
Chłopiec zrobił
chwiejny krok do tyłu. Coś śmignęło mu tuż koło ucha ze
świstem i mgła rozwiała się jakby ktoś ją wyłączył niczym
światło w pokoju.
Chłopiec zamrugał jak
obudzony i przerażony zatoczył się do tyłu. Tuż przed nim
znajdowała się twarz. Chyba. Podłóżna, o niezdrowobladej cerze,
z cienkim nosem i oczami jak dwie wycięte szparki. Za usta robiła
cienka kreska. Dopiero po sekundzie Franek zdał sobie sprawę, że
to twarz pochylonego w jego stronę siedzącego na krześle stwora.
- Odsuń się -
powiedział Daniel. Bezszelestnie wylądował tuż za Frankiem.
Chłopiec kątem oka zauważył miecz wbity w oparcie krzesła. To on
musiał w jakiś sposób odpowiadać za zniknięcie mgły.
- Jak miło znowu cię
widzieć - powiedział rezydent tronu. Mówił wyrafinowanym tonem,
który kojarzył się Frankowi z biznesmenami, którzy czasem
odwiedzali jego ojca w tych rzadkich momentach, kiedy był w domu
między delegacjami. - Ile to już minęło? Ciężko liczyć
mijający czas, kiedy nie widać słońca.
Daniel zignorował go i
wyciągnął miecz. W krześle nie została nawet rysa po wbitej
broni. Odwrócił się do chłopców jednocześnie odgradzając ich
od stwora. - Na was już czas - powiedział z naciskiem.
- Dopiero co przyszli -
zaoponował byt. Z całych sił próbował spojrzeć zza pleców
skrzydlatego posłańca, co ten z kolei skutecznie mu przeszkadzał
rozkładając skrzydła. - Tak żadko mamy gości, a wiesz jak bardzo
ich lubimy...
- No właśnie - dodał
Franek. - Dopiero co przyszliśmy a ja jestem ciekaw co to... kto
to... jest!
- To coś o mało nie
pozbawiło cię życia!
- Wypraszam sobie -
monstrum wyprostowało się na pełną wysokość. Daniel wydał się
nagle przy nim wręcz niziutki. - Ja tylko chciałem się przyjrzeć.
Dawno nie widziałem ludzi. A ten jest dość... intrygujący.
- A co cię aż tak w nim
zainteresowało? - anioł odwrócił się i wycelował miecz mniej
więcej w pierś stworzenia, przez co ten musiał cofnąć się w
głąb swojego tronu. - Wiesz dobrze, że jeśli chociaż muśniesz
człowieka, czekają cię konsekwencje.
Przez chwilę mierzyli
się wzrokiem jak dwa ogary które zaraz mają rzucić się sobie do
gardeł. W końcu twór westchnął, opadając leniwie na oparcie. -
Ma... interesujący zapach - powiedział machnąwszy ręką. -
Możnaby rzec, że wręcz... nieludzko, interesujący.
Daniel zerknął na
Franka. Chłopiec stał obserwując monstrum, nieokazując ani
odrobiny strachu. W przeciwieństwie do jego towarzysza, który kulił
się za nim i wyglądał jakby zaraz miał narobić w gacie. Anioł
powoli opuścił miecz. - Idziemy - rozkazał stanowczo i wziąwszy
Franka za rękę ruszył w bliżej nieznanym chłopcu kierunku.
- O czym on mówił? -
zapytał chłopiec gdy tylko dostosował swój krok do tępa
niebiańskiego wojownika. Leon dreptał tuż za nimi. - Przed
ubraniem piżamy wziąłem prysznic...
- Nie mam pojęcia o co
mu chodzi i zdecydowanie nie chcę się dowiedzieć - rzucił Daniel
przyspieszając kroku. Był wyraźnie spięty.
- Popieram - pisnął
Leon.
- Ale tak nie można -
Franek zaparł się nogami i wyrwał aniołowi. Założył ręce
dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru zrobić ani kroku dalej. -
Zagrałem w windową grę żeby się czegoś dowiedzieć, i teraz mam
więcej pytań niż odpowiedzi. Mam zamiar tu stać, dopóki mi
czegoś nie powiesz, choćby jednej rzeczy!
Daniel odwrócił się i
chłopiec aż się wzdrygnął widząc jego twarz. Był dokładnym
przeciwieństwem anielskiej cierpliwości. Stanął tuż nad Frankiem
i chociaż nie był dużo wyższy od niego, młodzieniec poczuł się
wręcz maleńki.
- Chcesz coś wiedzieć?
Chcesz? Nie ma sprawy - warknął. - Te wielkie stwory czające się
wszędzie wokół żywią się tylko jednym. A wiesz czym? - Postąpił
krok do przodu zmuszając Franka do cofania. - Ludzkim życiem. Nie
zjadają ich po prostu, jak lew czy inny drapieżnik, o nie - Z
każdym krokiem mówił coraz szybciej i szybciej i z większym
naciskiem, jakby chciał, żeby jego słowa wręcz zwizualizowały
się w umysłach słuchaczy. - Wyciągają z was dusze z taką
łatwością jak wy zbieracie jabłka z drzew, a ciała patroszą jak
świnię! Zastanawiałeś się kiedyś, jak wygląda proces
przygotowania świni przed jedzeniem? Albo kury? Co?! - Tupnął i
Franek aż wylądował na ziemi. Leon, jeszcze bledszy niż chwilę
temu, skulił się na ziemi. Coś ciekło mu przez spodnie.
- Więc jeśli Voland
mówi, że go zainteresowałeś, to wierz mi, że nie oznacza to nic
dobrego. Nie bez powodu Pan nasz i wasz postanowił odizolować ich
od waszego świata.
Wyciągnął rękę i
postawił Franka na nogi. - A teraz, jeśli łaska, pójdziecie ze
mną, wsadzę was do windy, i zapomnicie o wszystkim, co żeście tu
widzieli, i nigdy, przenigdy, nie będziecie odprawiać żadnych
rytuałów.
* * *
- Wsadził nas do windy i
tyle go widzieliśmy - zakończył opowieść Franek. Siedzieli we
trójkę w biurze w jego mieszkaniu, otoczeni ciemnym drewnem, grubym
miękkim dywanem i zapachem kawy.
- I tyle? Ale oczywiście
go nie posłuchaliście? - powiedziała Sandra, reporterka do
wynajęcia, która jako pierwsza postanowiła przeprowadzić wywiad z
osobą, która krła się za nadanym przez internatutów mianem łowcy
demonów. Ich rozmowa, a raczej opowieść Franka zupełnie takiego
nie przypominała, chłopak jednak zapewniał, że ma dla niej pewną
propozyję. Jej stan konta sprawiał, że musiała być otwarta na
wszelkie okazje. - W końcu inaczej byśmy teraz nie rozmawiali.
- Pewnie, że nie -
parsknął Leon. Jako jedyny zamiast kawy popijał colę. Opróżnił
teraz puszkę do końca i odłożył ją ze stukiem na stół. - Jak
Frankowi coś strzeli do głowy to nawet święci go nie odwiodą!
- Daniel nie wiedział
najwyraźniej jednej bardzo ważnej rzeczy o ludzkich dzieciach.
- Czego?
- Że jak powiesz
młodemu, żeby się nie interesował, to tylko tym bardziej namówisz
go do wtykania nosa, gdzie nie trzeba - powiedział Franek szczerząc
się szeroko. - A rytuał windy to nie jedyne, czego próbowaliśmy w
życiu. Przejdźmy teraz do konkretów. Zgodziliśmy się na
spotkanie, ponieważ chcemy, żebyś dla nas pracowała.
- Oczywiście, jeśli nam
uwierzysz - dodał Leon pośpiesznie. Widać było, że w tym duecie
to raczej on zajmuje się kontaktem z ludźmi.
Sabrina taktownym,
wyćwiczonym ruchem podniosła stojącą przed nią filiżankę i
powoli upiła łyk kawy. Była to świetna metoda na kupienie sobie
trochę czasu, jednocześnie zachowując klasę. W końcu była
kobietą biznesu. Nawet jeśli jej sukces miał dopiero nadejść.
- Trochę mało, żebym
wam uwierzyła - stwierdziła w końcu. Przybyła tutaj w charakterze
dziennikarskim, żeby przeprowadzić wywiad z "łowcami", o
których coraz głośniej było w internecie. Był to temat, który
sama zaproponowała swojemu szefowi, w nadziei, że wreszcie zauważy
jej talent dziennikarski i udostępni jej własną, autorską
rubrykę. Byłby to długo upragoniony awans po mozolnym pisaniu
durnych wiadomości z życia gwiazd. Praca dziennikarki dla portalu
internetowego informacyjnego - czy raczej plotkarskiego, jak mówiła
jej matka - potrafiła być niewdzięczna. O czym jej rodzicielka nie
omieszkała przypominać jej przy każdej okazji. Na samą myśl o
jej ciągłym narzekaniu bolała ją głowa. Musiała wyciągnąć z
tych dwóch gości wszystko, co się da.
- Pewnie, że mało -
odparł Franek. Wstał i wyszedł zza biurka kierując się w stronę
wyjścia z mieszkania. Leon ruszył za nim. - To był dopiero wstęp.
Pani pozwoli - otworzył drzwi i teatralnym gestem zachęcił ją do
wyjścia.
- Dokąd idziemy? -
zapytała niepewnie.
- Do windy.
* * *
- A oto i on. Kamienny
tron.
Znajdowali się na
nieistniejącym piętrze, tym samym, na który Franek i Leon
przypadkowo zjechali wiele lat temu. Wszystko zgadzało się z ich
opowieścią - wszechobecna mgła, choć nie tak gęsta jak opisał
ją Leon, kamienne bezkształtne konstrukty i czające się w mroku
kreatury. Kamienne krzesło stało tymczasem na środku wszystkiego.
Było puste.
- Teraz widzisz, że
nasze niecodzienne przygody nie są wyssanymi z palca pogłoskami -
mówił Franek. Stał za nimi, jak ojciec obserwujący dzieci
zachwycające się przyniesionym prezentem. - Doszliśmy do wniosku,
że fajnie by było zostawić coś za sobą.
- Dla przyszłych pokoleń
- wtrącił Leon. - Żeby nasze nazwiska nie zginęły w odmętach
historii.
- Dlatego zgodziliście
się na spotkanie... - bardziej stwierdziła niż spytała Sabrina.
Okrążyła pusty tron chyba już trzy razy, dotykając go w różnych
miejscach, jakby sprawdzając, czy nagle się nie rozpłynie. Cała
sytuacja wydawała jej się zupełnie nierealna, jakby zaraz miała
się obudzić z nader realistycznego snu.
- Chcemy cię...
zatrudnić. Jako naszą kronikarkę - Franek wyciągnął rękę w
jej kierunku w geście zawarcia umowy. - Opłacimy ci czynsz, co do
wynagrodzenia jeszcze się dogadamy. Na umowę jednak raczej nie
licz...
Dziewczyna nawet się nie
zastanawiała. Było to może ryzykowne, ale z pewnością lepsze niż
pisanie dla bezdusznej korporacji głupich artykułów o tym, która
gwiazda kina z kim i kiedy za marne pieniądze. Skoro już znalazła
się w miejscu które nie powinno istnieć, mogła pójść o ten
jeden krok dalej. Może pewnego dnia rzeczywiście wydadzą kronikę
i zobaczy swoje nazwisko na półkach księgarni. Wtedy wreszcie jej
matka przestanie marudzić. Poza tym, nie miała nic do stracenia.
Podeszła do Franka i
stanowczo potrząsnęła jego dłoń. Chłopak zanotował w pamięci
jej zaskakująco mocny chwyt.
- Wchodzę w to.